Kto mógł przypuszczać, że po przeszło pięćdziesięciu latach od upadku wielkiego zakładu chemicznego Gorzów wróci do swoich przemysłowych korzeni. Superkorporacja PharmaCorp-OmniMed, efekt niedawnej fuzji dwóch produkcyjnych gigantów, rozrasta się jak nowotwór, bez przerwy zagarniając kolejne obszary pod budowę hal i magazynów. Jej cel jest jasny: zawładnąć krajowym przemysłem wyrobu leków, od zwykłej aspiryny po silnie pobudzające psychodeliki, tym samym zyskując monopol na ludzkie zdrowie.

Oczywiście większość prac w fabrykach wykonywana jest automatycznie lub pod nadzorem sztucznej inteligencji, jednak zniewolenie ludzkiego pracownika nadal wychodzi o wiele taniej, przez co tutejsi mieszkańcy zmuszani są do ciężkiej pracy w warunkach urągających wszelkim normom bezpieczeństwa. Niski koszt eksploatacji to właściwie ostatnia cecha, jaka odróżnia nas od maszyn. Kiedyś była jeszcze empatia, ale w tym bezdusznym świecie jest ona takim samym przeżytkiem jak maczuga czy iPhone 16. Cybernetyczni tyrani nazwali operację ciemiężenia ludzi „Próżnia”, by pokazać, że nie będzie miał tu miejsca żaden opór. Chcemy pokazać im, że się mylą…

RAPORT z dnia 14 października 2063 roku

AGENT: Mono

KRYPTONIM OPERACJI: „Kontrmachina”

            Ledowy zegar, wiszący na ścianie nigdy nieodbudowanej po pożarze katedry, a obecnie biura Urzędu Kontroli Cywilnej, wskazywał 21:56. Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu czas zapisywany był sposobem dwunastogodzinnym, jednak odkąd smog całkowicie zasłonił niebo, sprawiając, że środek dnia stał się niemal nie do odróżnienia od nocy, władze miasta postanowiły zmienić system na 24-godzinny. Jaskrawoczerwone cyfry wielkiego wyświetlacza, którego jakiś pozbawiony gustu projektant ucharakteryzował na staromodną lampę NIXIE, widoczne były w najdalszych zakamarkach śródmieścia.

            Szedłem wzdłuż kolejowej estakady, przecierając oczy. Nie umiem powiedzieć, co bardziej drażniło wzrok: oślepiający blask sklepowych neonów czy wiszące w powietrzu spaliny. Tak czy inaczej, nawet bez tych niedogodności z trudem patrzyło się na centrum. Wystarczy wspomnieć, że środkiem głównej ulicy płynął ściek, a obok na chodnikach leżały kupy śmieci zajadle rozgrzebywane przez szczury. Przeskakiwałem właśnie przez furtkę jednego z setek zamkniętych osiedli, gdy zegar wybił 22:00. Towarzyszyło temu przeraźliwe wycie syreny, obwieszczające początek godziny policyjnej. Latarnie zaświeciły jaśniej. Musiałem się śpieszyć.

            Ostatni odcinek przeszedłem ciemnymi zaułkami, unikając czujnego wzroku kamer. W końcu minąłem ścianę z wyblakłym muralem stilonowej kasety i dotarłem do siedziby agencji, zwanej w naszym gronie Centralą. Przy wejściu spostrzegłem swojego kolegę z oddziału – Ultiego. Stał samotnie oparty o rynnę. Poznałem go od razu, bo nosił maskę przeciwgazową ze specjalnym uchwytem na papierosa. Przywitałem się z daleka umówionym wcześniej hasłem. Możliwe, że zrobiłem to w ostatniej chwili, bo jak dało się zauważyć, sięgał on już do płaszcza po broń. Zamiast niej wyciągnął jednak rękę w przyjaznym geście, chuchając mi przy tym dymem w twarz. Poczułem odświeżający zapach wanilii i coś jakby morską bryzę. Była to miła odmiana po metalicznym zaduchu centrum.

            – Słyszałeś? – zaczął z rezygnacją w głosie – Ustrojstwa przejmują kolejne sektory. Słoneczne B i resztę Staszica. Będą wysiedlenia.

            – Tak, słyszałem.

– A na Sikorskiego, tam, gdzie stał pomnik Szymona Giętego…

– To już go nie ma? – przerwałem zdziwiony.

– Coś ty. Miesiąc temu zabrali wszystkie. Przetopili je na złączki do rur czy inne pręty. W każdym razie, w tamtym miejscu ma powstać baza dla dronów inwigilacyjnych. Nie będą już musiały przylatywać aż ze Szczecina.

– No nie. Przecież, jak nie będziemy mogli się swobodnie poruszać po mieście, to niczego więcej nie… –  w tym miejscu załamał mi się głos.

            – Ech, powiem Ci, Mono, że to już nie jest świat dla ludzi – po tych słowach splunął w połyskującą różowym światłem kałużę – Zatruta woda, wyjałowiona gleba i powietrze, którym nie da się oddychać. Jeszcze kilka lat i nasz gatunek wymrze. Zostaną tylko maszyny i kilku dobrze sytuowanych prominentów. Najgorzej, że sami zgotowaliśmy sobie ten los. Cały ten burdel powstał przez naszą chciwość, nasze wirusowate podejście do ziemskich zasobów. Może faktycznie lepiej, jeśli znikniemy.

            Trudno było nie przyznać mu racji. Nie był to jednak czas na załamywanie rąk. Trzeba było działać i to jak najszybciej. Następna okazja mogła się już nie nadarzyć.

            – Chodźmy do środka – zaproponowałem – oddajmy się bezmyślnej konsumpcji alkoholu etylowego.

Ulti bez większego entuzjazmu przystał na propozycję. Zeszliśmy po schodach do zadymionej piwnicy, gdzie od progu ogłuszył nas buczący miarowo bas. Torując sobie drogę przez ożywiony tłum imprezowiczów, układałem w głowie ostatnie szczegóły planu. Ulti zniknął na chwilę w morzu migających od stroboskopów sylwetek, by powrócić z dwoma piwami. Zajęliśmy miejsca przy naszym ulubionym stoliku w kącie sali.

– Więc jak zamierzasz ich podejść – rzekł, pociągając duży łyk ze szklanki.

– Podczas ostatniego zwiadu znalazłem lukę w zabezpieczeniach.

–  A jakąż to, jeśli można spytać?

– Widziałem, jak przed drzwiami głównego zakładu przebiegł czarny kot.

– I pewnie usmażyły go lasery?

– Sęk w tym, że nie! Wyszedł z tego bez szwanku. Co innego szczur, który polazł chwilę później. Z niego została tylko garść popiołu.

– Chcesz powiedzieć, że…

– To nie jest taki zwykły czujnik ruchu. Wydaje mi się, że emituje on światło, które odbija się i wraca do fotodiody. Trochę jak w starej konsoli, gdy strzelałeś z pistoletu do kaczek. Jeśli w polu widzenia znajdzie się jakiś obiekt, wtedy wracające światło uruchamia ten pieprzony laser. Jeśli jednak coś jest całkiem czarne, może zdoła pochłonąć światło i przejść niepostrzeżenie.

– Czyli musimy przytulić się do jakiegoś muru.

Ulti miał rację. Nie było potrzeby kupowania farby. Dym z kominów fabrycznych osadzał się na wszystkich budynkach grubą, czarną warstwą. Wystarczyło przycisnąć twarz do dowolnej ściany i kamuflaż gotowy.

– Tak, to może się udać. A gdy wejdziemy do środka, wtedy ten… Moglibyśmy się, no wiesz… – w tym momencie zakręciło mi się w głowie.

– Co byśmy mogli? – spytał Ulti, sprawiając wrażenie równie skołowanego, jak ja.

Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę, próbując zebrać myśli. Coś było z nami wyraźnie nie w porządku. Rozejrzałem się po knajpie. Ceglane ściany zaczęły falować. Elektroniczna muzyka zlała się w jednostajny szum. Poczułem, że powoli odpływam w nicość.

Ocucił mnie dopiero śmiech Ultiego:

– Czekaj, haha, pogubiłem się. Chyba schodzi mi faza. Mówiłeś, że jak to było?

– Moment. Haha. Zapomniałem. Ze mnie też już ulatuje. Mówiłem, że jesteśmy cybernetycznymi tyranami, którzy…

– Nie, to oni są tyranami, my jesteśmy ruchem oporu.

– A tak, my z nimi walczymy. Dobra, już pamiętam.

– Ale z tym czujnikiem to dowaliłeś!

– Haha. Wiem, trochę mnie poniosło.

– Nie no, może być. Dawaj działkę i bawimy się dalej!

– Okej, haha. Czego te nerdy z PharmaCorpu nie wymyślą.

Kategorie: Opowiadanie

Dodaj komentarz