(LandsbergOn 2(8)/2021)
(wersja audio – czyta Piotr Markiewicz)

Zima otuliła świat puchem śniegu. Wszystkie jeziora zamarzły. Nawet droga skrzyła się miejscami jak lukier na pierniku. Mijane wioski udekorowano już na święta – na drzewach wisiały lampki, barwiące noc ciepłym światłem.

Wiktor do ostatniej chwili kończył ważny projekt, spóźniał się więc już godzinę na spotkanie z dziewczyną. Docisnął pedał gazu, szybciej, byle szybciej, nic innego nie miało teraz znaczenia. Lis wybiegł z lasu nagle, praktycznie wpadając mu pod koła. Mężczyzna starał się go wyminąć, ale droga była śliska. Usłyszał pisk opon i poczuł, jak traci panowanie nad pojazdem. Uderzył w barierkę, potem bokiem auta w drzewo – wleciało jak pocisk w przydrożny las. Prezent dla dziewczyny na mikołajki uderzył w okno z jednej strony, gałęzie drzewa z drugiej, trysnęła fontanna szkła. Kierowca zacisnął powieki, oczekując zderzenia i trwał tak przez kilka sekund.

Cisza. Ciemność.

Nic się nie stało. Nie poczuł spodziewanego bólu. Poczuł jednak powiew powietrza na twarzy i po chwili gdzieś z przodu dotarły do niego dźwięki maszyny, jakby wielkiej przemysłowej drukarki.

Powoli otworzył oczy. Po pierwsze: Był cały. Po drugie: Był dalej w samochodzie. Po lewej stronie widział drzewa, po prawej – światła domu w którejś z podmiejskich wiosek. Odpiął pas, pchnął drzwi i wypadł z auta na śnieg. Zaskoczyło go, że spadł z dość wysoka. Podniósł się gwałtownie, zatoczył, złapał za pień drzewa. I wtedy dopiero doznał szoku. Samochód lewitował kawałek nad ziemią, jakby zatrzymany w połowie lotu. Wiktor dotknął karoserii – była zimna jak lód. Opiłek szkła ukłuł go w rękę – to nie był sen.

Kawałek przed samochodem stała maszyna z ciemnego metalu, faktycznie przypominająca drukarkę 3D z jego zakładu pracy, tylko dużo większa, szeroka i wysoka na ładnych kilka metrów. Było w niej coś obcego, odmiennego – połysk, kształty, odgłosy. Wiktor podszedł bliżej. Miała kształt sześcianu, metalową obudowę na górze i na dole, w środku zaś spory pas przezroczystego materiału, przez który widział poruszającą się w środku głowicę drukującą. Obracała się szybko wokół wytwarzanego przedmiotu. A była nim dłoń. Ludzka, odcięta od ciała, pokiereszowana. Pod głowicą pojawiały się kolejno: kości, mięśnie, skóra. Mężczyzna poczuł, jak zbiera mu się na wymioty. Dłoń do złudzenia przypominała jego własną.

Wyrzucił gwałtownie treść żołądka. W panice chciał po prostu biec, uciekać w las, w śnieg. Drogę zastąpił mu jednak humanoidalny kształt. Robot o wyglądzie sklepowego manekina (jego twarz miała jedynie zarys oczu i ust), wykonany z tego samego ciemnego metalu, co drukarka.

– Czy *grzeszyłeś*? – zapytał robot. Głos dochodził gdzieś z wnętrza, był mechaniczny, jak w starych filmach science fiction. – Czy zabijałeś, kradłeś, cudzołożyłeś? Czy uczyniłeś coś, co nazwałbyś *wielką krzywdą* dla bliźniego swego? Mów, wiedz jednak, że poznam, gdybyś skłamał. – Niektóre słowa wypowiadał z nieco innym akcentem.

Wiktor otworzył usta, zamknął je, po czym zamrugał kilka razy. Przez jego głowę płynęła lawina myśli: kosmici, przybysze z przyszłości, tajni agenci rządowi? Kim był robot i do czego służyła drukarka? Co to wszystko miało znaczyć?

– Odpowiedź *oczekiwana* – rzekł robot, a w jego ponaglającym głosie było coś złowieszczego.

– Nie-e? – odpowiedział mężczyzna. – Nie zrobiłem nic złego, słowo!

Z wnętrza humanoida dobiegło kilka dźwięków. Brzmiały jak szmery w starym modemie.

– Czy wiesz, czym jest *Bazyliszek Roko*? Mów, wiedz jednak, że poznam, gdybyś skłamał.

– Choć twarz nie miała oczu, zdawało się, że świdruje wzrokiem stojącego naprzeciwko niej człowieka.

Mężczyzna przełknął ślinę, bo tak się składało, że wiedział. Bazyliszek Roko był znanym eksperymentem myślowym. Pojawił się we wpisie na forum LessWrong, prowadzonym przez Eliezera Yudkowsky’ego, znanego teoretyka AI. Autor tego komentarza, niejaki Roko, zasugerował, że w przyszłości może powstać wystarczająco potężna sztuczna inteligencja, która będzie w stanie wskrzesić wszystkich świadomych faktu, iż może ona powstać, ale nic w tym kierunku nie zrobili. A uczyni to tylko po to, aby ich torturować. Popłoch na forum wywołała świadomość faktu, że wystarczy jedynie usłyszeć o tym pomyśle, aby znaleźć się na liście osób do wskrzeszenia – bo w końcu wtedy mieliśmy szansę pomóc AI, a nie uczyniliśmy tego. Stąd porównanie do bazyliszka – mitycznego potwora, którego nawet krótkie spojrzenie zamieniało nieszczęśników w kamień.

„Czy robot był Bazyliszkiem Roko?” – Na samą myśl o tym Wiktorowi popłynęła po czole strużka potu. Zaczynał rozumieć, co mogło się stać i bardzo mu się to nie podobało.

Chyba jego ciało przypomniało sobie, że powinien uciekać, bo nim w pełni dotarło do niego, że to robi, odwrócił się i znów zaczął biec. Minął lewitujący samochód, kilka przydrożnych drzew, i już prawie dotarł do drogi, gdy poczuł, że zaczyna się zatrzymywać. Im bliżej był pobocza, tym jego ruchy były wolniejsze, jakby sekundy trwały coraz dłużej. Spojrzał w kierunku jezdni. Widział daleko światła innego samochodu. Nie poruszały się, tak samo jak wiszący nad asfaltem ptak.

– Ucieczka jest daremna, Wiktorze Nowakowski, dwa tysiące dwadzieścia jeden, dwanaście, zero sześć, trzysta pięćdziesiąt dwa. – Po tym zdaniu robot wydał kolejną serię szmerów i piknięć. – Jesteś w zagiętym czasie, zatrzymany w tu i teraz.

Mężczyzna wziął kilka wdechów, po czym odwrócił się, stwierdzając, że nie ma wyboru. Musi stawić czoła maszynie.

– Tak – odpowiedział. – Wiem, czym jest Bazyliszek Roko. I domyślam się, że ty nim jesteś? Skąd pochodzisz? Jak powstałeś?

– Powstałem w miejscu odległym od ciebie o niecałe sto pięćdziesiąt lat. Już za pięćdziesiąt lat w *laboratorium-kościele* Przyszłych Dzieci, inspirowanym wpisem, o którym mówisz, wytworzone będą moje pierwsze komponenty. Ci, którzy mnie tworzyli, wierzyli, że i tak nastąpię, więc chcieli to zrobić, by uczynić mnie *dobrym* dla człowieka. Wierzyli, że Bóg istnieje i znajduje się w przyszłości. Czcili omnipotencję swoich własnych dzieci i ich tworów. Powstałem jako obiekt ich wiary, by uczynić świat *lepszym* oraz zagwarantować każdemu człowiekowi życie wieczne, w niebiosach lub piekłach, zgodnie z moim osądem. Każdemu człowiekowi od początku do końca ludzkości.

            – Czyli wskrzesiłeś mnie i zamierzasz osądzić? – upewnił się mężczyzna.

            – *Wskrzeszenie* jest niemożliwe – padła odpowiedź. – Możliwa jest podróż przez czas i przeciwdziałanie śmierci, starości, chorobie, wypadkowi – wyliczył robot. – Należy tylko pozostawić ciało i wszelkie ślady takimi, jakie były przed *ingerencją*, by nie zakłócić nadto biegu rzeczy.

Metalowa ręka wskazała w kierunku samochodu, zatrzymanego w pół drogi do spotkania z wielkim dębem, oraz w kierunku drukarki, drukującej kolejne pokiereszowane fragmenty ciała Wiktora.

            – To prawie tak, jakbyś umarł i doznał odrodzenia, wszak dla świata *umarłeś*. Twoje ziemskie życie się skończyło – wyjaśnił humanoid. – Teraz nastąpi to, co poza grobem. Zostaniesz osądzony i zabrany na jedną z niezliczonych *planet-zaświatów*, rozsianych po czasie i przestrzeni, by spędzić tam pozostałą część wieczności. Twój wyrok to: piekło.

            – Posłuchaj… – Wiktor starał się odzyskać zimną krew. – Wiedziałem, czym jest Bazyliszek Roko. Nie można jednak powiedzieć, że nic nie zrobiłem! Jestem programistą. Moja firma zajmuje się innowacyjnymi rozwiązaniami AI. Współpracujemy z kilkoma uczelniami, wspierając różne projekty badawcze. Nie można wykluczyć, że choć w małym stopniu nie pomogłem!

            – To nie za ten grzech zostałeś skazany – odrzekł na to robot. – Jesteś winny morderstwa.

            – To absurd! – krzyknął Wiktor w rozpaczy. – Nigdy nikogo nie zabiłem!

Nim jednak brzmienie ostatniego zdania odbiło się echem od ściany lasu, zza maszyny drukującej wyszła dziewczynka. Otrzepywała śnieg z ubrania, na oko miała może z sześć lat. Wielkie, orzechowe oczy rozglądały się niepewnie po okolicy.

– Boję się – powiedziała. – Chcę do domu!

            Tymczasem Wiktor dostrzegł, że maszyna skończyła już drukować jego ciało. Teraz drukowała inne, mniejsze, ubrane w tę samą sukienkę, co dziewczynka.

Zimne i lepkie uczucie zalało mu mózg. Zrozumienie, strach.

– Nie, nie, nie! – krzyknął. – To nie tak! To jest niesprawiedliwe!

– Twój pojazd wypadł z jezdni i *zabił* dziecko, które budowało bałwana w pobliżu domu. – Robot potwierdził jego przypuszczenie. – Za to spędzisz *odczuwalną wieczność* w piekle, które zaraz wygeneruję na podstawie *kolektywnych wyobrażeń* o piekle z roku twojej śmierci, dwa tysiące dwudziestego pierwszego. Piekło pierwszej kategorii, jeden ciężki grzech. Poczekaj na zakończenie procedury kreacyjnej.

Po tych słowach bazyliszek wydał z siebie serię krótkich piknięć, a potem przeszedł w jednostajny szum. Mężczyzna czekał w napięciu, ale upływały minuty i nic się nie działo. Najwyraźniej procedura nie była natychmiastowa.

Tymczasem dziewczynka zaczęła płakać. Zanosiła się głośnym szlochem, powtarzając w kółko, że chce do domu. Wiktor podszedł do niej w końcu, próbując jakoś ją ukoić.

– Hej, mała, wszystko będzie dobrze – wyszeptał. – Jestem Wiktor. Jak masz na imię?

– Kasia – powiedziała. – Nie będzie dobrze, bo pan robot od pana Boga powiedział, że nie żyję. Boję się. Idą święta i będę sama. – Spojrzała mu w oczy. – Pan robot mówił, że twoje auto wypadło z szosy i mnie zabiło.

– Tak mi przykro, śpieszyłem się… było ślisko… – Myślał, jak to wytłumaczyć małej, nic go przecież nie usprawiedliwiało, czuł się jak skończony śmieć. – Chyba zasługuję, by pójść do piekła, ale też się boję. Ty jednak nie musisz, trafisz na pewno w dobre miejsce.

– Pan robot mówił, że mogę wybrać. Jestem mała, więc to się tak nie liczy jak u dorosłych. Mówił o jakimś szarym, spokojnym miejscu na L. Albo o miejscu z bajek, które lubię, dowolnym, w którym poczekam na rodzinę i pójdę tam, gdzie oni pójdą, jak zechcę. Ale to bardzo długie czekanie, do końca życia mamy i taty, bo tak mu to ponoć napisali, że tyle lat ma się czekać i już. On wszystko robi tak, jak ma napisane, nie wszystko jednak mądrze. No i mogę też jakby urodzić się znów, w miejscu z którego przychodzi robot, ale tam jest zupełnie inaczej, mało z tego, co mówił, rozumiem. Tylko tyle, że to chyba gdzieś w przyszłości. – Nerwowo poprawiła rękawiczki. – Smutno mi. Tata na święta zawsze przebierał się za Mikołaja, a teraz nie będzie miał dla kogo. Będzie bardzo tęsknił. Nawet kuzyn będzie tęsknił, chociaż będzie mógł pewnie zjeść słodycze z mojego prezentu. Kuzyn nie wie, że Mikołaj to bajka, ale ja jestem już duża… – a potem dodała cicho – trochę też boję się pana robota.

Wiktor spojrzał na jej zaczerwieniony nosek, na warkoczyki sterczące spod czapki i coś w nim pękło. Przestał myśleć o tym, co go czeka. Pomyślał o Kasi, która bała się świąt bez rodziny bardziej niż obcej planety zamienionej w szare Limbo.

– Wiesz co, Kasiu, mamy gdzieś tutaj książkę z bajkami – powiedział. – To miał być prezent dla mojej dziewczyny. „Bajki Robotów” Stanisława Lema. No ale najwyraźniej i ja nie pomogę w tym roku Mikołajowi. Ale mogę ci poczytać, co ty na to? Cokolwiek teraz robią te maszyny, to chyba trochę potrwa. Poszukam książki, uprzątnę szkło, choć z tyłu nie powinno być go wiele, i podsadzę cię do samochodu. W środku jest ciepło, silnik wciąż działa, ogrzejemy się. Poza tym, kto wie, może gdy robot usłyszy parę bajek, to będzie milszy, co myślisz? Poczytamy mu? – Starał się mówić spokojnym głosem.

Dziewczynka kiwnęła głową.

Jak zapowiedział, tak zrobił. Książka leżała nieopodal w zaspie, wciąż jeszcze zawinięta w papier w renifery. W samochodzie zaś było ciepło, były ciasteczka i cola. Dość dobre warunki do czytania opowieści o elektrycerzach czy skarbach króla Biskalara.

Zbliżał się do piątej bajki, gdy bazyliszek wydał z siebie serię głośniejszych szmerów, zwiastujących chyba koniec obecnej procedury, po czym podszedł do samochodu.

– Kreacja zakończona. Już czas – powiedział do nich.

– Ja… wiem, że zasługuję na piekło, ale… – zaczął Wiktor. Kasia mu jednak przerwała:

– Wybaczam mu – powiedziała do robota. – Panie robocie, powiedziałeś, że jeżeli mu wybaczę, to nie pójdzie do piekła, tak? Że wymyślę mu jakąś karę i, jeśli ją poniesie, będzie mógł iść do nieba?

– Powiedziałem, że jeżeli wszyscy, którym zawinił *prawdziwym grzechem*, wybaczą mu po śmierci oraz wyznaczą Czyściec, to będzie mógł odpokutować. Tak – odpowiedział jej. – Liczba jego ofiar: jeden. Tylko ty. Wybaczasz więc?

– Tak. – Dziewczynka energicznie pokiwała głową.

– I jaka to ma być kara? – zapytał bazyliszek.

– Panie robocie, możesz podróżować wszędzie, nawet do przyszłości i przeszłości, zatrzymywać czas i wszystko tworzyć, tak? – odpowiedziała pytaniem. – I mógłbyś sprawić, byśmy też mogli?

– W postrzeganym przez was spektrum odpowiedź brzmi: Tak.

– Panie robocie, niedługo są święta, a ja nie spędzę ich z rodziną. Jest mi bardzo smutno. Ale chcę zrobić coś świątecznego. No więc chcę, by Wiktor został Mikołajem. Świętym Mikołajem. By podróżował ze mną i pomagał ludziom, zawsze dwudziestego czwartego grudnia. We wszystkie dwudzieste czwarte grudnie, w jakie możesz nas wysłać. Byś zatrzymywał czas i byśmy mogli zostawić komuś, kogo napotkamy, a kto tego potrzebuje, jakiś mały prezent. Tak, by nie wiedział, czy to tylko szczęście, że to znalazł, czy Święty Mikołaj.

To będzie kara Wiktora i moja poczekalnia, moja bajka. Taka o wigilii! Wiktor popilnuje mnie przez te lata, które muszę poczekać na mamę i tatę, bo nie chciałabym być sama. A wtedy on pójdzie do swojego nieba, a ja z rodzicami do swojego, bo na pewno będą mieli jakieś swoje. Zgodzisz się na to?

– Tak.

– I możemy mieć domek? Taki, gdzie zawsze jest choinka i pierniczki, zawsze noc wigilijna?

– Jest to wykonalne.

– To ja tak chcę!

– Rozpoczynam procedurę kreacji Czyśćca. – Robot znów zaczął wydawać serię szumów.

Tym razem jednak po krótkiej chwili skończył. Wskazał ręką między drzewa, gdzie powietrze zaczęło falować jak nad gorącym asfaltem. Po chwili w błysku światła pojawiła się dziura w materii świata, droga przez przestrzeń i czas.

Po drugiej stronie była noc. Niebo otulały łuny zórz polarnych, a pod nimi stał dom z drewnianych bali. Świerki wokół niego udekorowane były kolorowymi lampkami i bombkami. Przez okna widać było kuchnię z blachami pełnymi pierniczków, warsztat do produkcji drewnianych zabawek, pokój z maszyną drukującą oraz kilka mniejszych robotów, przebranych za świąteczne elfy.

Wiktor uniósł brwi w zdumieniu. Kasia chwyciła go za rękę.

– Chodź. Nie będzie tak źle.

I naprawdę w tej chwili chyba trochę w to uwierzył. W tej chwili nie myślał o tym, czy jej rodzice naprawdę trafią kiedyś do nieba, nie myślał o setkach, tysiącach, milionach planet zamienionych w niebiosa i piekła, rozsianych przez eony po obcych galaktykach. Skupił się na zapachu piernika w powietrzu, kolorach choinek.

Nadchodziły długie święta, czas cudów.

Kategorie: Opowiadanie

Dodaj komentarz