Powietrze aż drgało od ciepła wytwarzanego przez PESEL (Pierwszy Elektroniczny System Ewaluacji Ludności) – superszybki megakomputer umieszczony w tajnym obiekcie badawczym pod dawnym Urzędem Miasta przy ulicy Sikorskiego, do którego nikt nie miał dostępu oprócz kilkorga najznamienitszych umysłów, wybranych po to, by rządzić w procesie ewaluacyjnym – serii skomplikowanych algorytmów, nadprogramów, analiz DNA i innych mechanizmów, które dla zwykłego człowieka były nie do ogarnięcia, z drugiej jednak strony zwykli ludzie nie musieli zaprzątać sobie tym głowy, żyjąc swoją codziennością, wykonując przydzielone zadania użytkowe, aby Ogół mógł się rozwijać.

            Maszyna była nieomylna. Grupowała bez stronniczości, bez uczuć, bez ludzkich przypadłości serca i ułomności rozumu, niestrudzenie, dzień i noc. Jej jedyne zadanie – przydzielać ludziom zadania według ilorazu inteligencji. Najmądrzejsi mieli rządzić. Mniej mądrzy – wykonywać najpotrzebniejsze, mało skomplikowane zadania, przysługujące się Ogółowi. Jednostki niespełniające minimum były usuwane poza margines.

            System działał bez zarzutu. Do czasu. W ultratajnym podziemnym kompleksie pojawił się szczur. I tak jak maszyna była obojętna na ludzkie życie, tak gryzoń był obojętny na wszelkie zabezpieczenia, pułapki, holokamery i patrolujące korytarze cyberkoty. Niepostrzeżenie przedarł się do pomieszczenia z generatorem i – jak szczury mają od zarania ludzkości w zwyczaju – zaczął przegryzać kable.

            To był moment, chwila, ulotna sekunda.

Zwarcie, trzask, błysk.

Spadek napięcia nieomal niezauważalny, pomimo wszystkich zabezpieczeń i systemów kontrolnych.

Szczur nie mógł tego wiedzieć, leżąc bez ducha na zimnej posadzce, ale jego czyn wywołał lawinę wydarzeń, które miały zmienić oblicze ludzkości.

***

            – Janusz Kowalski? – powtórzył z pewną dozą niedowierzania zmieszaną z niechęcią nadmistrz Katedry Myśli Wszelakiej Zygfryd Nowoboski, postawny mężczyzna o długich, siwych włosach i takiejż brodzie.

            Patrzył zza okularów w cienkiej oprawie na Zygmunta Popieralskiego, nadszefa Komisji ds. Komunikacji z PESEL-em.

– Nie ma mowy o pomyłce, nadmistrzu – odparł niższy mężczyzna, poprawiając obszerną i bogato zdobioną togę. W nerwach pociągnął za świeżo przyciętą, bujną brodę i zerknął tęsknie w stronę drzwi.

– Ależ to takie pospolite imię! – odchrząknął Zygryd. Zamyślił się, a jego oblicze przybrało marsowy wygląd. Po chwili podjął: – Czy PESEL kiedykolwiek się pomylił?

Zygmunt wciągnął powietrze z wizgiem, oburzony taką bałwochwalczością nadmistrza. Ten, widząc to, machnął szybko ręką i się poprawił:

– Nie, oczywiście, że się nie myli. Jak mogliśmy go więc przeoczyć? – zmienił bieg myśli. Pytanie nie było konkretnie skierowane do nadszefa.

– Tylu ludzi do przeanalizowania, tyle zmiennych… – wymruczał tylko pod nosem Zygmunt.

– Jaki jest jego wynik Przydatności? – zapytał Zygfryd, obracając się do okna, by wyjrzeć na miasto w dole.

Zygmunt odetchnął z nieskrywaną ulgą, kiedy świdrujące spojrzenie nadmistrza przestało go nękać, i również spojrzał na krajobraz znajdujący się poniżej. Sto dwudzieste piętro Wydziału Sprawowania Władzy i tak nie było najwyższe. Kolejne kondygnacje były przeznaczone dla bardziej wybitnych jednostek. System był nieomylny.

Zygfryd popadł w zadumę.

            Ludzkość tryumfowała.

Podniosła się po wojnie, po zagładzie ekologicznej i najeździe Obcych (w czasie, gdy Obcy odebrali wiadomość z Arecibo, biorąc ją za akt agresji, i przylecieli na Ziemię, ludzkość znajdowała się już na poziomie technologicznego rozwoju, który umożliwił pokonanie najeźdźców w niecały tydzień. Artefakt znaleziony wówczas wśród powojennych szczątków pomógł zbudować i zaprogramować PESEL, co pchnęło ludzkość w nową, świetlaną przyszłość).

Wszystko zaczęło układać się idealnie, a mieszkańcy Ziemi stali się najszybciej rozwijającą się młodą cywilizacją we Wszechświecie.

            Przez chwilę, prócz miarowego tykania zabytkowego zegara firmy IKEA, w pomieszczeniu było cicho.

            Po przeciągającym się milczeniu Zygmunt w końcu powiedział:

– Nadmistrzu… – zaczął, lecz głos uwiązł mu w gardle, ni to ze strachu, ni z podniecenia. – PESEL zakwalifikował go na poziomie Przydatności 9.3!

Skulił się w sobie, czekając na wybuch, lecz Zygfryd tylko obrócił się od okna i usiadł w swoim bogato zdobionym fotelu, niegdyś ponoć należącym do króla.

– 9.3… – powtórzył szeptem nadmistrz. – Niespotykane! To więcej niż Ponadhierarcha! Toż to wręcz, ośmielę się użyć słowa, którego przestaliśmy używać ze względu na implikacje religijne sprzed wojny, cud!

Zygmunt aż wzdrygnął się na to słowo, lecz entuzjazm nadmistrza zaczął mu się udzielać, więc przytaknął energicznie głową.

– Gdzie jest teraz?

– Czeka na zewnątrz – ożywił się nadszef.

Na te słowa Zygfryd ściągnął groźnie brwi.

– Pozwoliłeś takiej wybitnej jednostce czekać za moimi drzwiami jak jakiemuś zwykłemu patrycjuszowi?

Zygmunt skoczył ku drzwiom jak rażony gromem.

– T-tak-k, ocz-cz-czywiście – jąkał się i kłaniał. Otworzył ogromne dębowe drzwi, wystawił głowę na korytarz, a po chwili w pomieszczeniu stanął człowiek, z wyglądu zaprzeczając poziomowi Przydatności. Dość niski, z małą, łysiejącą głową, o opalonej skórze, rozbieganym spojrzeniu, z dziwnymi rumieńcami na policzkach i nosie.

„No tak” – pomyślał nadmistrz. – „Geniusz analizujący otoczenie”.

            Nowoprzybyły rozejrzał się pobieżnie po pokoju, włożył ręce w kieszenie nieustandaryzowanych przez Urząd ds. Ubioru spodni, zagwizdał przeciągle, niby z podziwem.

– Późne porokoko – rzekł, ukazując przy tym dość żółte i zaniedbane zęby. – No, ładnieście się tu urządzili, pany mózgi. – Spojrzał na nadmistrza.

– Witamy serdecznie, szanowna dostojność. – Ukłonił się Zygfryd, a widząc to nadszef poszedł w jego ślady.

– No to ten, gdzie mam klapnąć?

Nadmistrz wymienił z Zygmuntem zakłopotane spojrzenia.

– Nie, nie. Pan tu nie należy. Nie na tym piętrze, w sensie – poprawił się szybko Zygfryd, widząc rosnącą niechęć gościa. – Na tym piętrze znajdują się tylko ludzie o poziomie Przydatności do 9.0. Zaraz zaprowadzę pana do Katedry Najwyższego Zarządzania.

– Tia? A co tam będę robił?

– Wraz z innymi najznamienniejszymi umysłami Ziemi będzie pan decydować, co leży w najlepszym interesie populacji globu.

– A, taka sytuacja… – odparł, nie bardzo rozumiejąc Janusz. – No dobra, prowadź pan.             Kronikarze zachodzili potem w głowę i wymyślali kolejne hipotezy, co do tego, jak tak zaawansowana cywilizacja, przewyższająca inne inteligentne formy życia we Wszechświecie, mogła upaść. Prawdziwy powód nigdy nie został odkryty.

Kategorie: Opowiadanie

Dodaj komentarz